W ramach testowania wszelakich specyfików na zaskórniki, po nieudanych testach plastrów (The Face Shop Volcanic Cray Black Head Nose Strip), które wyciągnęły dosłownie kilka marnych sztuk (trzeba ich było z lupą szukać) przyszła wreszcie zamówiona maseczka peelingująca z Mizon: Mizon Push Out Volcanic Gommage.
Według producenta: glinkowa maseczka zawiera pył wulkaniczny z wyspy Jeju, jej celem jest absorpcja nadmiernego sebum i martwego naskórka oraz oczyszczanie i ściąganie porów. Zgodnie z obietnicami producenta pył ten zawiera ultra-drobne cząsteczki, które wnikać mają w głąb porów aby je oczyścić bez uszkadzania struktury skóry. Dodatkowo maseczka zawiera oliwę z oliwek, dzięki której skóra koi wrażliwą skórę po peelingu i pozostawia ją nawilżoną. Cel: kontrola sebum, zmniejszenie porów, nawilżanie, złuszczanie.
Stosowanie: na oczyszczoną (umytą) skórę nakładamy maseczkę, zostawiamy na 3 minuty i po wyschnięciu delikatnie masujemy rolując/złuszczając krem. Na końcu zmywamy resztki wodą. Przed nałożeniem maseczki (podobnie jak przy innych tego typu produktach) warto położyć na twarz przed zabiegiem ciepły lekko wilgotny ręcznik, aby otworzyć pory (ja mój podgrzewam w mikrofali hy hy).
Maseczka przychodzi w kartonowym pudełeczku z załączoną szpatułką do nakładania (plus za higieniczność!). Dodatkowo pudełeczko było zaklejone (stąd wiemy, że nikt wcześniej do niego nie zaglądał), sam kremik zabezpieczony jest pokrywką. Duże toto nie jest, ale jak na razie wydajne.
Pojemność: 60 g
Cena: 16,40 USD = 54 zł (bez przesyłki)
Skład: Kaoline, Aqua, Olea Europaea (Olive) fruit oil, Cetearyl alcohol, Propylene glycol, Stearic acid, Peg-40 stearate, Glyceryl stearate, Peg-100 stearate, Volcanic ash, Silica, Cellulose, Salvia Officinalis (Sage) extract, Cornus officilanis fruit extract, Rose water, Eucalyptus globulus leaf extract, Disodium edta, Phenoxyethanol, Methylparaben, Propylparaben.
Moje odczucia (po pierwszym użyciu): zapach podobny do standardowych glinkowych maseczek, wrażeniu po nałożeniu podobne, choć tu konsystencja jest o wiele cięższa, choć nie stwarza problemów przy nakładaniu. Porcja pokazana na zdjęciu wystarcza gdzieś na pół nosa, cztery takie pozwoliły całkowicie pokryć nos i brodę. Chyba nawet za dużo nałożyłam, bo po 3-4 minutach nie wszystko zaschło... W trakcie wysychania czuć lekkie ściąganie, dodatkowo miałam uczucie chłodu-pieczenia, ale bardzo delikatne. Po wyschnięciu maseczka sama pęka, podobnie jak przy maseczkach glinkowych. Bez problemu daje się "zrolować". Nawet jeśli po 3 minutach nie jest do końca zaschnięta należy ją zetrzeć, nawet lepiej się wtedy roluje :-)
Efekty: maseczka z całą pewnością wyciągnęła całe sebum, jakie miałam w miejscach nałożenia. Efekt peelingu jest, pozbyłam się nawet kilku zapomnianych łuszczących się skórek. Mam wrażenie, że wyciągnęła też trochę drobnych zaskórników, pozostałe zaś stały się o wiele łatwiejsze do usunięcia po zdjęciu maseczki. Jednocześnie pory rzeczywiście były delikatnie zmniejszone. Efekt nawilżenia - nie zauważyłam różnicy.
Będę stosować 2-3 razy w tygodniu w ramach stałej walki z czarnymi kropkami. Jeśli dalsze efekty będą co najmniej takie jak po pierwszym użyciu pewnie skuszę się ponownie.
Poniżej ulotka producenta, można na niej zobaczyć jak cząsteczki pyłu z maseczki wnikają w głąb porów by je oczyścić. Ulotka informuje nas też o tym, że pył z wulkaniczny ma 6 razy lepszą zdolność do wyciągania sebum od węgla (popularny w tego typu kosmetykach charcoal). Przez ok 10 minut, wysychając, pył tez absorbuje sebum i nieczystości, które potem możemy zmyć wraz z wodą. Sam proces "rolowania" jest też elementem złuszczania - pozwala na pozbycie się martwej warstwy naskórka.
Dla ciekawoski fotka plastrów, które przetestowałam (bez efektów):