Przyszła paczucha! A właściwie to dwie i zaliczę je jeszcze na poczet kwietnia, bo efekty majówki zobaczę pewnie dopiero około 15go... I tym razem nie tylko kosmetykowo :3
Tak tak, to nie pomyłka, tylko wyszczuplające rajstopy :) Szykują się wakacyjne oficjalne imprezy a ja jak nie mogłam tak nadal nie mogę zrzucić kilku zbędnych cm z nóżek (z bioderkami i brzuchem na szczęście idzie lepiej). Więc albo długa kieca albo trzeba będzie się wcisnąć w jedno z poniższych (zależnie od koloru kreacji ^^).
Producent obiecuje nawet do 2-3 cm mniej w obwodzie i muszę powiedzieć, że wstępna próba włożenia nawet nie nogi, ale ręki pokazuje, że materiał, z którego te rajstopy są wykonane, ma szansę dać radę. Cóż, zachęcające jest już to, że rajstopy nie wyglądają na pierwszy rzut oka jak mega barchano-elastyny, tylko jak zwykłe modelujące rajstopy. Jeśli w tej formie zapewnią efekt podobny do standardowej bielizny mocno modelującej, to ja będę happy :)
Cena: 17,46 USD
Cena: 17,46 USD
Do tandemu dołożyłam coś podobnego do pończoszek, o których pisała Sroka tutaj i tutaj. Te same pończoszki już mam i podzielam Sroczą opinię, z tym że u mnie one się w nocy wrednie rolują i budzę się z obwarzankami nad kolanem... Dlatego też bez wahania dokliknęłam wersję rajstopkową :D Zbliżają się gorące dni, a me jest bardzo wrażliwe na duchoty i cieplarniane klimaty (puchnę, tak tak, puchnę od stóp poczynając).
Rajstopki są tak jak na zdjęciu, niebieściutkie. Na opakowaniu co prawda są fioletowe, co mnie przez chwilę skonfundowało... Rajstopki nie są niestety Schollowe, tylko Made in China do tego na rynek japoński, bo całość opisana jest w Kanji i hiraganie/katakanie, we'll see czy się sprawdzą.
Cena: 17,46 USD
No a z kosmetycznych nowinek dwie serie = cztery produkty czyli wyprzedażowa Toma Jelly z It's Skin oraz aloesowy duet z Nature Republic.
Z serii aloesowej zafundowałam sobie i mojemu ciałku żel pod prysznic oraz żelowy kremik. Dużo sobie obiecywałam po tej serii. 90% zawartość aloesu (który rzeczywiście jest na pierwszym miejscu w składzie) rodziła we mnie nadzieję, że moja skóra poza terenem twarzy zacznie tryskać zdrowiem i wilgocią. I to bez konieczności regularnego stosowania balsamu/olejku do ciała (co po prostu mi nie wychodzi).
Cóż, może zapeszam, ale w żelu pod prysznic (po wspomnianym aloesie) na drugim miejscu pojawia się nieszczęsny SLS a w żelowym kremie alkohol... Ale nie przeklinajmy dnia przed zachodem słońca, potestujemy zobaczymy - w sumie tyle lat myłam się cudami rodzimymi, które w większości stoją na SLS, a alkohol krzywdy dużej mi nie robi więc nadzieja umiera ostatnia...
Pozytywnie zaskoczyła mnie natomiast wielkość żelowego kremu - mega paka 300 ml ^__^ Żel po prysznic za to standardowy, 200 ml. Zapachu, konsystencji i innych naocznych wstępnych spostrzeżeń nie poczyniłam, gdyż produkty są zabezpieczone i nawet poniuchać się nie da...
Druga z serii to tonik/mgiełka i krem do twarzy Toma Jelly, zakupiony w ramach wyprzedaży. Jakieś dwa miesiące temu wpadła mi w łapki próbka Jelly Mist, która okazała się (na moje oko) tonikiem do twarzy w sprayu, który jest całkiem wygodny a i kuku mi nie zrobił (kilka razy mi się psiknęło, bo to taka słodka mała butelczyna akurat na wyjazdy). Ponieważ oba produkty były w outlecie -60% i kosztowały mnie po niecałe 6 USD sztuka nie wahałam się :)
Seria zawiera ekstrakt z pomidorów (jak sama nazwa wskazuje) i ma za zadanie nawilżać, nawilżać i nawilżać. Cóż, obaczy się - kwasu hialuronowego nigdy za dużo, lato się zbliża a klima w oznacza galopujące suchoty dla mojej skóry. Oba produkty szczelnie zalane folią, żal otwierać, więc powiem tylko, że w obu bulgocze żelowo-wodniście, a zapach próbki mgiełki jest świeży, trochę jakby ogórkowy (ciężko wyczuć bo szybko się ulatnia).
A na koniec zakupowego posta fotka próbek, które pewnie w części rozdam po kumpelach, bo w życiu nie jestem w stanie ich spożytkować, co chwila nowe zakupy a w każdej pokaźna porcja nowych saszetek, jest w czym przebierać :)
Rajstopki są tak jak na zdjęciu, niebieściutkie. Na opakowaniu co prawda są fioletowe, co mnie przez chwilę skonfundowało... Rajstopki nie są niestety Schollowe, tylko Made in China do tego na rynek japoński, bo całość opisana jest w Kanji i hiraganie/katakanie, we'll see czy się sprawdzą.
Cena: 17,46 USD
No a z kosmetycznych nowinek dwie serie = cztery produkty czyli wyprzedażowa Toma Jelly z It's Skin oraz aloesowy duet z Nature Republic.
Z serii aloesowej zafundowałam sobie i mojemu ciałku żel pod prysznic oraz żelowy kremik. Dużo sobie obiecywałam po tej serii. 90% zawartość aloesu (który rzeczywiście jest na pierwszym miejscu w składzie) rodziła we mnie nadzieję, że moja skóra poza terenem twarzy zacznie tryskać zdrowiem i wilgocią. I to bez konieczności regularnego stosowania balsamu/olejku do ciała (co po prostu mi nie wychodzi).
Cóż, może zapeszam, ale w żelu pod prysznic (po wspomnianym aloesie) na drugim miejscu pojawia się nieszczęsny SLS a w żelowym kremie alkohol... Ale nie przeklinajmy dnia przed zachodem słońca, potestujemy zobaczymy - w sumie tyle lat myłam się cudami rodzimymi, które w większości stoją na SLS, a alkohol krzywdy dużej mi nie robi więc nadzieja umiera ostatnia...
Pozytywnie zaskoczyła mnie natomiast wielkość żelowego kremu - mega paka 300 ml ^__^ Żel po prysznic za to standardowy, 200 ml. Zapachu, konsystencji i innych naocznych wstępnych spostrzeżeń nie poczyniłam, gdyż produkty są zabezpieczone i nawet poniuchać się nie da...
Druga z serii to tonik/mgiełka i krem do twarzy Toma Jelly, zakupiony w ramach wyprzedaży. Jakieś dwa miesiące temu wpadła mi w łapki próbka Jelly Mist, która okazała się (na moje oko) tonikiem do twarzy w sprayu, który jest całkiem wygodny a i kuku mi nie zrobił (kilka razy mi się psiknęło, bo to taka słodka mała butelczyna akurat na wyjazdy). Ponieważ oba produkty były w outlecie -60% i kosztowały mnie po niecałe 6 USD sztuka nie wahałam się :)
Seria zawiera ekstrakt z pomidorów (jak sama nazwa wskazuje) i ma za zadanie nawilżać, nawilżać i nawilżać. Cóż, obaczy się - kwasu hialuronowego nigdy za dużo, lato się zbliża a klima w oznacza galopujące suchoty dla mojej skóry. Oba produkty szczelnie zalane folią, żal otwierać, więc powiem tylko, że w obu bulgocze żelowo-wodniście, a zapach próbki mgiełki jest świeży, trochę jakby ogórkowy (ciężko wyczuć bo szybko się ulatnia).
A na koniec zakupowego posta fotka próbek, które pewnie w części rozdam po kumpelach, bo w życiu nie jestem w stanie ich spożytkować, co chwila nowe zakupy a w każdej pokaźna porcja nowych saszetek, jest w czym przebierać :)